Strony

16 stycznia 2013

DLA BOGA - CODZIENNOŚĆ DLA CZŁOWIEKA - CUD.


A to historia o której wspomniałam w poprzednim poście, pisana z perspektywy Karoliny - jednej z osób modlących się w tej intencji.

Niedziela 6 stycznia 2013

SMS od A:

Proszę o modlitwę za kobietę, która chce dokonać aborcji. Ma umówiony termin – 11 stycznia. Prześlij proszę [tę wiadomość] dalej jeśli to możliwe.

Pomyślałam sobie: kolejny z wielu łańcuszków. Ale czy wobec tego mam prawo go przerwać? Dobra wyślę do paru osób. Tak też zrobiłam. Po czym w drodze po schodach, przechodząc z parteru na pierwsze piętro, wymamrotałam coś w stylu: Boże pomóż tej kobiecie i jej dziecku. Dlaczego w drodze po schodach? Ano bo tak naprawdę miałam gdzieś i tę kobietę i jej dziecko. Wiedziałam, że i tak nie będę miała możliwości, by dowiedzieć się, jak sprawa się skończyła, a poza tym zwyczajnie mi się nie chciało, bo cóż moja modlitwa może zmienić...

Wtorek 8 stycznia 2013

SMS od K:

Ty znasz tą kobietę, która chce usunąć to dziecko? Bo jeśliby się udało się namówić ją by [je] urodziła, to znam jedno małżeństwo, które chętnie by to dziecko wzięło i mam do nich numer telefonu.

Odpisałam najkrócej jak się tylko dało: Nie. Byłam przekonana, że za chwilę dostanę odpowiedź z serii: Szkoda, ale trudno i sprawa będzie zamknięta. Pomyliłam się. Kolejny SMS od K brzmiał następująco: Kurczę. A dałabyś radę się dowiedzieć?
Pomyślałam sobie – no zwariowała, przecież to łańcuszek, nie jestem w stanie zidentyfikować od kogo się zaczął... W związku z tym odpisałam w miarę spokojnie, gdyż byłam niemal pewna, iż  K myśli, że ja znam tę kobietę. Postanowiłam ostatecznie wyprowadzić ją z błędu.  Napisałam krótko, niemal po żołniersku: Raczej nie, to łańcuszek jest.
Tym razem byłam już pewna, że sprawa jest ostatecznie zamknięta. Mogłabym sobie dać palca uciąć. I niechybnie tego palca bym straciła. Odpowiedź K bowiem brzmiała:
Wiem, że jest... Ale moja znajoma katechetka załatwiła nawet numer małżeństwa, którzy wzięliby to dziecko, gdyby [kobieta] zdecydowała się [je] urodzić.

Pomyślałam sobie: Przecież to już pisałaś, a poza tym, jakim cudem chcesz znaleźć wszystkie elementy  tej układanki? Zadzwoniłam do K i mówię jej, że będzie ciężko, ale ona nie odpuszczała. Obiecałam więc, że podzwonię, popytam. Zadzwoniłam do A, która obiecała dzwonić do tej osoby, od której tę wiadomość dostała. Dwie godziny później otrzymałam informację od K:
Wiem już co to za dziewczyna. Koleżanka koleżanki już z nią rozmawiała, ale żadne argumenty do niej nie docierają. Cały czas powtarza, że usunie [dziecko] i koniec.

Wysłałam więc do kilku osób wiadomość, że znaleźliśmy tę kobietę, znaleźliśmy rodzinę dla dziecka, teraz trzeba przekonać matkę, żeby to dziecko urodziła, a jest ciężko w tej materii, więc proszę o modlitwę. Był wtorek wieczorem, już wtorek wieczorem... Nagle zaczęło mi zależeć na całej tej sprawie...

Czwartek 10 stycznia 2013

Ja: Kontaktowałaś się z tą koleżanką? Wiesz jak wygląda sytuacja z tą kobietą?
K: Bez zmian. Koleżanka próbuje ją namówić na to, by zadzwoniła do tego małżeństwa i pogadała z nimi, ale bezskutecznie. Jedyne co nam pozostaje, to modlić się i czekać.
Nie mogłam się z tym pogodzić, że mamy przegrać. I to teraz, kiedy już tak wiele udało się ustalić, kiedy jest rodzina dla dziecka... Chciałam ustalić nazwisko tej kobiety, napisać jakoś do niej, nawet pomyślałam, że powinnam jej zapłacić za życie tego dziecka... K stwierdziła, że to nie pomoże. A ja usłyszałam: Ta kobieta ma swoją godność. Jedynym, który ma prawo teraz z nią o całej sprawie rozmawiać jestem Ja.  A ty się módl. Czy zwariowałam? Czy to jakaś siła sugestii i wewnętrzny dialog z samą sobą? Jak ktoś nie wierzy w Boga, może tak stwierdzić. I może też bym tak stwierdziła, gdyby nie fakt, że ja wcale nie chciałam usłyszeć, że mam nic nie robić. Chciałam jakiegoś potwierdzenia, że mogę coś jeszcze, poza modlitwą. Wydawało mi się, że to za mało. A tutaj nagle tekst, który mi jasno pokazał, że ktoś inny gra pierwsze skrzypce. Pomyślałam sobie Ok. mam się modlić? Proszę bardzo.
Moja wieczorna modlitwa z czwartku na piątek brzmiała mniej więcej tak:
Panie Boże ustalmy fakty. Znalazłeś rodzinę dla tego dziecka. Odnalazłeś matkę. Posłużyłeś się przy tym ludźmi, którzy z ogromną determinacją starali się działać w tej materii. Udało się zrobić już bardzo wiele. Teraz pozostaje Ci wykonać slalom między wolną wolą człowieka, a miłością do Niego. Jeśli pomimo modlitw i zaangażowania tak wielu osób, pozwolisz zabić to dziecko, to będzie to dla mnie bardzo trudne. Nie będę w stanie zrozumieć dlaczego tak się stało i będzie to pierwsze pytanie jakie Ci zadam, jeśli dotrę do Nieba. Jestem tylko człowiekiem, nie umiem myśleć po Twojemu. Po mojemu nie masz prawa pozwolić na zabicie tego dziecka. Jako Bóg możesz to dziecko ocalić, pytanie tylko czy chcesz.
Czułam się jak Abraham, licytujący się z Bogiem o Sodomę i Gomorę... W mojej głowie szalała burza i wydawało mi się, że wcale nie rozmawiam z Bogiem, tylko sama z sobą... Nie wiem ile dokładnie to trwało, może piętnaście, może dwadzieścia minut. Wiem natomiast, że tak się zmęczyłam tą licytacją, że na końcu stwierdziłam tylko: A w sumie, to rób co chcesz. I poszłam spać. Wszystko miało się rozstrzygnąć nazajutrz o trzynastej, gdyż na tę godzinę została zaplanowana aborcja. Następnego dnia nie otrzymywałam żadnych wiadomości od K. Postawiłam więc krzyżyk na dziecku, ale bałam się usłyszeć, że to co myślę jest prawdą. Nie pytałam więc. O piętnastej trzydzieści już nie mogłam uciekać od tej wiedzy. Napisała M, jedna z osób, którą prosiłam o modlitwę:
M: I...? Wiesz coś?
Ja: Nie.

Doskonale zdawałam sobie sprawę, że teraz już muszę się wreszcie skonfrontować z faktami.

SMS do K:

I jak, wiadomo coś?

Czas oczekiwania na SMS’a zwrotnego to dwie minuty. W mojej głowie minęło ich znacznie więcej...

Odpowiedź K:

Koleżanka mi napisała, że ta dziewczyna nie usunęła tego dziecka i chce spróbować je wychować.
           
Napisałam, że super, ale jeszcze nie wierzyłam. Zadawałam sobie pytanie – jak to możliwe? Nie lubię używać górnolotnych słów, a w tym wypadku musiałabym uznać, że Bóg dokonał cudu. Bo ja w swojej głowie zabiłam to dziecko. Kiedy nie dostawałam żadnych wieści między trzynastą a piętnastą trzydzieści, wydedukowałam, że to już koniec. Pomyliłam się, po raz kolejny się pomyliłam. Tak mogę mylić się codziennie. Po kilkunastu minutach, kiedy już doszłam do siebie, rozesłałam ludziom wiadomość, że się udało, że dziecko żyje. Powoli zaczęło docierać do mnie, że cud może się zdarzyć także w XXI wieku. Teraz pozostaje już tylko powiedzieć – Dziękuję Panie Boże i jednocześnie proszę – opiekuj się tą kobietą i jej dzieckiem, bo to dopiero początek drogi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz